Test Suzuki Jimny. Terenowa bestia, czy futurystyczne auto miejskie?

Suzuki Jimny to obiekt pożądania wielu osób. Nieduży, terenowy i względnie tani. Nie bez powodu auto rozchodzi się jak świeże bułeczki. Co takiego w nim jest, że jest aż tak popularny?
Test Suzuki Jimny. Terenowa bestia, czy futurystyczne auto miejskie?

Ponieważ Jimny jest autem innym od wszystkich jakimi do tej pory jeździliśmy, podzielimy tekst na 3 części: jazda po mieście, jazda w  trasie i w końcu jazda w terenie. Jest to spowodowane zupełnie różnymi odczuciami, jakie wzbudził w nas ten japoński słodziak w tych trzech środowiskach, więc niesprawiedliwe byłoby wydawanie osądów bez ich wyraźnego rozróżnienia.

Suzuki Jimny jako małe auto miejskie?

Z pewnym zaciekawieniem dowiedziałam się, że w 2019 roku Jimny został laureatem nagrody „World Car of the Year” w klasie aut miejskich.  Aut miejskich. Miejskich? Serio? Biorąc pod uwagę elementy oceniane w konkursie, trochę ciężko się z tym zgodzić. Z drugiej jednak strony, taką samą nagrodę otrzymała w 2021 roku Honda E, więc hej, nie mam zamiaru żałować Jimny’emu odrobiny chwały. Tym bardziej, że rzeczywiście ma on kilka mocnych stron jako auto miejskie.

Jednym z jego największych atutów są wymiary. Skromne 3480 mm długości i 1645 mm szerokości powodują, że wciśniecie się tym autkiem wszędzie i nawet się przy tym nie spocicie bo Jimny może się pochwalić wspaniałym promieniem skrętu – zaledwie 4,9m! Producent dorzucił nam jeszcze wisienkę na torcie w postaci świetnej widoczności, więc nawet mało wprawiony kierowca zaparkuje w dowolny sposób bez użycia kamer i stresu. Zazwyczaj przy nowym dla danego kierowcy samochodzie, który nie jest wyposażony w czujniki parkowania czy kamery, potrzeba chwili, aby auto wyczuć i nie zaczepić nim słupa, czy sąsiada, ale nie tutaj. Tutaj doskonale widać wszystkie narożniki samochodu, więc parkowanie jest przyjemnością. Ponieważ autko jest stosunkowo wysokie (1 725 mm), daje kierowcy widok na otoczenie lepszy niż niejeden SUV i uwierzcie, docenicie to w zatłoczonym mieście. Piesi, rowerzyści…. Widać ich z daleka.

Wszystko fajnie, rzeczy o których pisałam są naprawdę ważne i istotne w mieście, ale są pewne elementy do których można się przyczepić. Z zewnątrz Jimny wygląda  przesłodko. Ta niewielka limonkowa terenówka co chwila wywoływała na twarzach ludzi uśmiech i kiedy zobaczyłam ją na żywo, pewnie miałam taki sam wyraz twarzy. Trochę gorzej zrobiło się, kiedy wsiadłam do środka. Ja rozumiem, że to samochód terenowy za niecałe 100 tys. zł, więc nie należy oczekiwać od niego luksusów, ale czegoś takiego się nie spodziewałam. Wsiadłam i jedyne co widziałam to plastik. Nie jakiś tam sobie plastik, ale ciemnoszary, chropowaty, paskudny plastik. Był wszędzie. Pokrętła i przyciski…. Cóż, macie zdjęcia, sami spójrzcie i oceńcie. Podejrzewam, że gdybyście wsiedli do Jimny’ego z 2005 roku, nie byłoby widać jakiejś szczególnej różnicy, poza wielofunkcyjną kierownicą oraz tym, że środkowe nawiewy i radio zamieniły się miejscami. I tak, napisałam radio. Bez dopłaty nie dostaniecie żadnego, nawet najprostszego ekranu. Radio to co prawda obsługuje Bluetooth, ale telefon sparujemy tylko podczas postoju. Jeśli już ruszycie, a zapomnicie o sparowaniu urządzeń, funkcja będzie niedostępna i pozostaje Wam radio. No, chyba że macie na stanie jakieś płyty CD.

Czytaj też: Test KIA Xceed. Kiedy jesteś tak pewny swego, że nie musisz nikogo udawać

Co do wyposażenia to… Są podgrzewane fotele. Nie ma opcji regulacji grzania, więc albo godzicie się na chłód, albo na lekkie gotowanie tyłka. Jak to śpiewał pewien pan – jest ogień. Chciałabym napisać o czymś jeszcze, ale nic więcej nie ma.

Zwijając temat Jimny’ego jako auta miejskiego – przy prędkościach obowiązujących w mieście jest to auto wręcz śmiesznie proste w prowadzeniu, cholernie zwrotne, wszędzie się mieści… Jednym słowem, bajka. Z drugiej jednak strony, wnętrze i wyposażenie wołają o pomstę do nieba, w szczególności za taką cenę. Gdybym potrzebowała auta tylko do miasta, za takie pieniądze można znaleźć coś równie zwrotnego i przyjemnego w prowadzeniu, ale lepiej wyposażonego.

Arkadiusz Dziermański

Warto dodać, że Jimny jest wyposażony tak, a nie inaczej w aktualnie dostępnej wersji. Wariant sprzedawany przed rokiem miał panel środkowy wyjęty ze Swifta. Z ładnymi pokrętłami sterowania klimatyzacją i prostym, ale czytelnym ekranem z obsługą Android Auto. Porównajmy je ze sobą na zdjęciach.

Tegoroczny Jimny wygląda niestety gorzej, wręcz spartańsko. Jeśli ktoś chciałby nim dużo jeździć po mieście, zdecydowanie warto dopłacić do dodatkowych akcesoriów w postaci czujników parkowania i radia z dużym ekranem. Wśród ogromu akcesoriów oferowanych przez Suzuki jest kilka opcji firmy Kenwood, wyposażonych również w kamery. Przy tej cenie auta nie będzie to duży wydatek, a znacznie poprawi komfort użytkowania.

Jak na auto miejskie przystało, Jimny to 2-osobowe coupe… 😉 No może nie aż tak. Prawdą jest, że to wariant 2-osobowy. Spodziewałem się, że w środku będzie ciasno i trzeba będzie siedzieć maksymalnie pionowo. Nic z tych rzeczy. Siedzenia swobodnie można przesunąć do przodu, robiąc za nimi miejsce na niewielką torbę, albo lekkie położenie oparcia.

Bagażnik jest dzięki temu pokaźnych rozmiarów. Trzeba tylko pamiętać, że otwiera się na bok. Zdarzyło nam się raz zaparkować tyłem do innego auta i wtedy przyszła refleksja – no tak, a zakupy jak wyjmiemy? Miejsca na bagaże jest dużo. Szkoda tylko, że kratka jest przykręcana, co nieco utrudnia jej szybki demontaż. Przydałyby się też jakiekolwiek uchwyty z tyłu, bo jeśli np. wrzucimy do bagażnika jeden plecak, będzie on radośnie przesuwać się po całej powierzchni.

Czytaj też: Test Mercedes GLE 350 de. Ogromny diesel na prąd, czyli bardzo nietypowa hybryda

Suzuki Jimny w trasie to wyzwanie dla wytrwałych

Sylwia Januszkiewicz

Zapewne nie zaskoczymy nikogo stwierdzeniem, że jazda Jimnym po trasie szybkiego ruchu to katorga. Nie mam tutaj nawet na myśli jego prędkości maksymalnej. Producent uczciwie uprzedza nas, że więcej, niż 140 km/h z tego samochodu nie wyciągniemy, a osiągnięcie tej prędkości wymaga potężnego odcinka wolnej drogi, jazdy z górki i najlepiej z wiatrem w ogon. Nie będziemy więc też rozpisywać się o przyspieszeniu, bo po co? Przyspiesza jak przyspiesza, przy wyprzedzaniu TIR-ów będziecie niejednokrotnie czuć na karkach niecierpliwe dyszenie kierowców jadących za wami i uciekać na prawy pas najszybciej jak to możliwe. Takie życie.

To, co powoduje, że Jimny jest na trasie trudny we współpracy, to jego masa i bryła. Minimalna masa auta bez obciążenia to zaledwie 1090 kg, my dociążyliśmy je o ok. 170 kg (ludzie + bagaże), więc w sumie dało to ok 1260 kg, niewiele. Biorąc pod uwagę jego cholernie wysoki prześwit (210 mm) i generalnie kanciastą sylwetkę, o czymś takim jak aerodynamika nie warto nawet wspominać. Jeśli połączymy te dwie rzeczy i dorzucimy do tego w prezencie porywisty wiatr boczn – przygotujcie się na walkę. Będzie Wami rzucać, zwiewać i poniewierać i w końcu dojdziecie do wniosku, że na trasie z ograniczeniem 120 km/h, 100 km/h to jest bardzo dobra prędkość, szybciej trochę strach jechać. Bez towarzyszącego Wam wiatru będzie lepiej, ale niewiele. Będzie się jechało sprawniej, ale w dalszym ciągu hałaśliwie.

Tutaj wchodzimy w kolejny temat, a więc w wygłuszenie. Co tu dużo mówić, Jimny nie jest zbyt dobrze wygłuszony. Nawet jeśli pogoda jest praktycznie bezwietrzna, przy prędkościach powyżej 100 km/h hałas jest straszny i trzeba się ratować głośną muzyką z której też nie będziecie czerpać szczególnej przyjemności bo nagłośnienie jest, mówiąc oględnie, dosyć średniej jakości. To w końcu tylko dwa głośniki umieszczone w drzwiach. Które w dodatku łatwo zasłonić nogą.

Bardzo chciałabym napisać coś pozytywnego o Jimnym w trasie, ale naprawdę nie mogę. To był ból. Ciągłe maksymalne skupienie, machanie kierownicą jakbym miała w niej luzy dekady, hałas, permanentne uciekanie kierowcom najeżdżającym mi na tyłek podczas wyprzedzania…. Po 2-godzinnej trasie czułam się tak zmęczona, jakbym spędziła za kierownicą cały dzień. Jako bonus dorzucę Wam informację, że Jimny spalił mi w trasie 8,0l. Trochę lipa. W mieście spalanie było nieco niższe, w okolicach 7,6l, a w terenie nieco ponad 8l.

Często pokonujecie długie trasy? Odradzam zakup tego modelu.

Czytaj też: Test Suzuki Swift Hybrid FL. Mały, ładny, tani i do miasta

Jimny w terenie czuje się jak ryba w wodzie

Zostawmy daleko w tyle miasta oraz trasy szybkiego ruchu i skupmy się na tym, co w Jimnym najlepsze, a więc na jeździe w terenie! Zanim jednak dojdziemy do tego, jak auto sobie radzi, zatrzymajmy się na chwilę przy tym, jak producent je uzbroił.

Pierwszą rzeczą na którą warto zwrócić uwagę, jest układ kierowniczy. Jimny został wyposażony w układ śrubowo – kulkowy, który w dzisiejszych czasach łatwiej spotkać w samochodach ciężarowych i ciągnikach, niż w osobówkach. Dlaczego więc nasza mała terenówka została w niego wyposażona? Zagłębiłam się w króliczą norę specjalistycznych źródeł z których nic nie zrozumiałam, aż w końcu poszłam po rozum do głowy i zapytałam mechanika. Okazuje się, że (nie wdając się w technikalia) układ ten pozwala na większy promień skrętu kołami z użyciem mniejszej siły. Dzieje się to co prawda kosztem precyzji prowadzenia, ale podczas jazdy po trudnym terenie jest znacznie bardziej istotne.

Kolejnym istotnym elementem jest napęd Jimny’ego. Mamy do swojej dyspozycji napęd 4×4 ze skrzynią redukcyjną. Oznacza to, że sami decydujemy o konfiguracji, w jakiej porusza się auto, używając dodatkowej przekładni, która znajduje się za skrzynią biegów. Do wyboru mamy 3 opcje: napęd na jedną oś (miasto, trasa etc.) oraz 2 konfiguracje napędu na obie osie. Pierwsza, standardowa, przeznaczona jest do jazdy terenowej, która jednak nie stanowi dla auta szczególnego wyzwania. Mam tutaj na myśli jakieś koleiny, trochę śniegu i tym podobne. Druga opcja wiąże się z zupełnie inną kategorią zabawy. Ustawienie przekładni w tryb 4L powoduje znaczny wzrost momentu obrotowego docierającego do kół kosztem zmniejszenia prędkości auta na danym biegu. Upraszczając sprawę – jeśli wjedziecie w bardzo stromy teren lub na podmokłe podłoże i koła naprawdę zaczynają się zakopywać, tryb 4L pozwoli autu wydostać się z tarapatów.

Wcześniej wspomniałam o pokaźnym prześwicie Jimny’ego (210 mm). W trasie ten element działa na niekorzyść auta, ale w terenie powoduje, że możemy sobie pozwolić na wiele. Według producenta auto może pochwalić się imponującym kątem zejścia (49°), natarcia (37°) i kątem rampowym (28°). Nie mierzyliśmy tego, ale biorąc pod uwagę miejsca, w które wjeżdżaliśmy, jestem w stanie w to uwierzyć.

OK, wszystko to brzmi sensownie w teorii, więc przejdźmy do praktyki. Do tej pory tylko raz testowaliśmy auto w trudnym terenie, ale ograniczały nas jego rozmiary. W wiele miejsc nie mogliśmy też wjechać w obawie o uszkodzenia lakieru, ale w przypadku Jimny’ego nie było tego problemu, bo auto jest małe i wyposażone w zderzaki, które chronią ją przed zarysowaniami. Pojechaliśmy więc na głębokie Podlasie i zaczęła się zabawa. Podjazdy, zjazdy, lasy, pola, koleiny, błoto… Było wszystko. W pewnym momencie wjechaliśmy tak głęboko w las, że musieliśmy wysiadać i przesuwać połamane gałęzie drzew, aby nie zostawić na bokach pięknych, głębokich szram. Staraliśmy się sprawić Jimny’emu jak największe trudności, ale obawiam się, że z mizernym skutkiem. Musieliśmy szukać miejsca, w którym reduktor faktycznie byłby potrzebny i nie ukrywam, że ciężko było na takie trafić.

Wiedziałam o istnieniu jednej „drogi”, na której niedawno zakopała się moja koleżanka, więc pomyślałam, że może tam przyda nam się ten bajer. Wyglądało to obiecująco, bo chociaż teren był płaski, droga ta była po prostu pasem głębokiego, luźnego piasku wymieszanego ze śniegiem, pełnym potężnych kolein po ciągnikach. Niestety nie było takiej potrzeby. To, co jest wadą auta w trasie, w terenie jest jednym z jego największych atutów. Mam tutaj na myśli masę Jimny’ego. Dzięki temu, że jest tak lekki, nie potrzebuje dużych ilości mocy, aby wydostać się z opałów. Ostatecznie udało nam się znaleźć coś, co chyba było ścieżką pomiędzy dwoma polami, w dodatku ze stromym podjazdem i gdzieś przy 1/3 Jimny’emu wyraźnie zaczęło brakować mocy, więc użycie reduktora w końcu było zasadne. Dało się poczuć zwiększony moment obrotowy dostarczany do kół i auto spokojnie pokonało przeszkodę, która przy zwykłym napędzie mogłaby je przerosnąć.

Do tej pory nie zaprzątałam sobie głowy rozrywkami typu jazda po bezdrożach, bo nie widziałam w tym żadnego powabu. Owszem, zawsze lubiłam spacery po lesie, ale przy użyciu własnych nóg, a nie 4 kółek. Dopiero podczas tego testu przekonałam się, jaka to może być frajda! Dopiero tam naprawdę doceniłam tą małą, niepozorną terenówkę. Jimny mieści się wszędzie, a dzięki swojej konstrukcji pozwala pozbyć się strachu, że w pogoni za piękną scenerią utkniemy na jakimś bezludziu, bez zasięgu, zastanawiając się jak dotrzeć do cywilizacji. Wręcz przeciwnie, to auto będzie Was zachęcać do coraz większej śmiałości i pakowania się w miejsca, które innym pojazdem omijalibyście z daleka. Pokonywanie kolejnych przeszkód będzie Wam sprawiało nie mniejszą frajdę, niż piękne widoki. Chociaż pochodzę z tamtych stron, wiele miejsc widziałam po raz pierwszy, bo wcześniej po prostu nie miałam możliwości dostać się tam inaczej niż o własnych nogach, a wielokilometrowe spacery uprawiam raczej w górach. Żałuję tylko, że test odbywał się zimą. Krajobrazy były piękne, ale latem byłyby po prostu cudowne.

Czytaj też: Test Suzuki Ignis. Kompaktowy SUV do miasta w opcji budżetowej

Arkadiusz Dziermański

Dorzucę tylko jedną uwagę. Tak jak do miasta warto dokupić radio z ekranem i nawigacją, tak do jazdy terenowej obowiązkowo przydadzą się gumowe dywaniki. Co prawda trafiliśmy na zimną i względnie suchą pogodę, ale mimo wszystko przez ciągłe wysiadanie i wsiadanie do zrobienia zdjęć miałem pod nogami tyle piasku, że mogłem przesadzać kwiatki. Gumowe dywaniki wystarczyłoby wyjąć i wytrzepać, tutaj nie było to takie proste.

Oprócz dywaników Suzuki ma w katalogu sporo akcesoriów terenowych. Od osłon mechanizmu różnicowego, po specjalne uchwyty do rozłożenia namiotu.

Suzuki Jimny to auto, które nie ma zbyt wielkiej konkurencji

Dla osób szukających auta skrajnie terenowego, Suzuki Jimny jest oczywistym wyborem. Potencjalny nabywca nie ma wielkiego pola do popisu. Może wziąć starą, kilkunastoletnią terenówkę za ułamek jego ceny. Może zdecydować się na nowe auta typu Jeep Wrangler lub Mercedes G-Klasy w cenie nawet i pięciu Jimnych. Albo też pozostaje Łada Niva. Która jest co prawda tańsza niż Suzuki, ale gorzej wykonana i tam jest dopiero Sparta we wnętrzu. Dlatego też Jimny, pomimo tego że ostatnio podrożał, pozostaje niemal bezkonkurencyjny.

Auto, choć niepozorne, to terenowa bestia. W dodatku bardzo podatna na modyfikacje. Gdyby ktoś chciał Jimnym poszaleć nieco bardziej wyczynowo, a nie tylko od święta. Zaskakująco dobrze sprawdzi się też w mieście, ale tutaj nie widzę innej opcji jak dokupienie radia z dużym ekranem i obsługą Android Auto. Co na szczęście mamy wśród dedykowanych akcesoriów. Jako auto do miasta to również świetny wybór dla osób, które chcą się wyróżniać. Jedynym modelem, którym wzbudzaliśmy aż tak duże zainteresowanie na ulicach było BMW M3 Competition. To o czymś świadczy. Natomiast w trasie… cóż, trasy najlepiej w miarę możliwości unikać. Dla własnego komfortu. Fizycznego i psychicznego.